To karmelowe punto leżało u mnie już trzeci rok. Miałam tysiąc pomysłów na krój bluzki z tej dzianinki, jednak zawsze działo się coś, co sprawiało, że tylko oglądałam ją czekającą na półce przez taki długi czas ...
W końcu przyszła jesień i okazało się, że nie mam w czym chodzić. Najwięcej szmat mam na lato i zimę. Tzn. na zimę to mam dużo okryć wierzchnich... Tyle, że nawet babcia mnie ostatnio pytała gdzie ja w nich wszystkich będę chodzić:)
No, ale jesienną szafę mam ubogą, a teraz ta wspaniała pora roku nas wyjątkowo rozpieszcza;)
Na początku myślałam, żeby stworzyć sobie prostą, obcisłą bluzeczkę, później wpadł mi do głowy jakiś golf, a na końcu... przyszła nowa Burda i bufy!
Materiału miałam tyle, że na przylegającą bluzkę z rękawem 3/4 byłoby idealnie. Te rękawy wymagają jednak dużo więcej tkaniny. Po wykrojeniu przodu i tyłu zostało mi tyle, że mogłam z reszty wyciąć sobie pół bufiastego rękawa, albo cały, ale zwykły i trochę krótszy. Koniecznie chciałam mieć wielkie ramiona, więc zdecydowałam się na łączenie! Podzieliłam formę na dwie części (ok. 5cm od pachy) i wycięłam tak, że powstał szew na wysokości biustu. Było to jedyne logiczne rozwiązanie, które bardzo dobrze się sprawdza. Szew tak na prawdę nie rzuca się w oczy, a całość wygląda estetycznie:)
PS Na tyłku mam skórzaną spódniczkę siostry, którą szyła moja Mama.
wtorek, 22 października 2013
wtorek, 15 października 2013
Ciepłe cappuccino z cukrem!
W ostatnim czasie mam na prawdę dużo na głowie. Masa szycia i powrót po rocznej przerwie na studiach to na prawdę praca na pełnych obrotach...Uf, dobrze, że nie mam jeszcze dzieci, bo wtedy to nie miałabym nawet chwili na spanie:)
Na szczęście jeszcze potrafię wyrywać dla siebie minuty w ciągu dnia!
No ten płaszczyk szył się dłuuuugo. W normalnych warunkach, usiadłabym rano i skończyła go do wieczora, a tak... 10 minut jednego dnia... godzinka następnego...pół godzinki jeszcze kolejnego itd., itd.
Udało mi się go skończyć w tydzień! Małymi kroczkami i jesienny wełniany płaszczyk gotowy.
Wełenkę kupiłam jeszcze latem. W sklepie na Grabiszyńskiej można czasami wyrwać perełki i to właśnie jest jedna z nich. Kosztowała niewiele, a wygląda na bardzo dobry gatunek (czy jest, to się sprawdzi z czasem). Jest nie bardzo gryząca i jest mocno zbita, więc nie powinna się mechacić.
Wymyśliłam sobie krój dość prosty, ale jednocześnie bardzo dziewczęcy.
Kontrafałdy przedłużające cięcia z przodu i z tyłu plus kokardki to całe szaleństwo.
Dodatkowo, tuż przy końcu pracy, zdecydowałam się na złote różyczki, które są dopełnieniem całości słodyczy!
Z guzików zrezygnowałam, (mimo, że je już wcześniej kupiłam) bo jakoś zaburzały mi przestrzeń;)
Z tyłu też znajdują się kontrafałtki, jednak nie wykańczałam ich kokardami, ponieważ nie siadałoby mi się wygodnie w autobusie, podróżując na uczelnię.
Guziory zastąpiłam dużymi zatrzaskami. Pozwoliłam sobie jednak na jedną złotą różyczkę przy szyi, która łączy się z kokardkami przy talii.
Ach! jeszcze kieszenie! Całkowicie o nich zapomniałam:
O, widać je tutaj. Na początku w ogóle nie miałam naszywać, ani wszywać kieszeni, bo chciałam mieć jak najprostszy krój. Stwierdziłam jednak, że na rękawiczki będą one przydatne. Wszyłam je więc w boczny szew, żeby nie rzucały się w oczy. Do trzymania łap w kieszeniach to dosyć niewygodne miejsce, ale na cienkie rękawiczki doskonale się sprawdzi:)
Dziś miałam możliwość wypróbowania ciepłości płaszcza. Jest zdecydowanie lepiej niż myślałam. Całość podszyłam jedynie podszewką, a mimo to nie zmarzłam. Pod spodem miałam też zwykłą, dosyć cienką kieckę, a płaszczyk sprawdził się dziś idealnie:)
PS Teraz, póki nie zrobi się strasznie zimno, będę latać pewnie codziennie w moim księżniczkowym płaszczyku:D Tak, czuję się w nim doskonale!
Subskrybuj:
Posty (Atom)